Indie chcą wyprzedzić Niemcy i Japonię. Mocarstwo niepewnych statystyk

Wizja premiera Modiego jest prosta: za niespełna ćwierć wieku Indie mają znaleźć się w gronie państw rozwiniętych. Ba, nawet na ich czele. Rynki powątpiewają, ale wyborcy zdają się w ten wielki skok wierzyć.

Publikacja: 07.05.2024 04:30

Indyjska gospodarka wyprzedziła pod względem wielkości brytyjską, a w najbliższych latach ma szansę

Indyjska gospodarka wyprzedziła pod względem wielkości brytyjską, a w najbliższych latach ma szansę zrobić to z gospodarkami Niemiec i Japonii

Foto: INDRANIL MUKHERJEE/AFP

Uczelnie biznesowe na poziomie Ligi Bluszczowej. Buzujące środowisko start-upów, z którego wyrosło do tej pory 113 jednorożców – „na papierze” wartych 350 mld dolarów. Najbogatsi Indusi – ci uwzględnieni na liście „Forbesa” – zgromadzili majątek rzędu 954 mld dolarów, i jest to 41 proc. więcej niż zaledwie rok wcześniej. Państwowy program kosmiczny, który zdołał wysłać misję na Księżyc, i prywatny – który walczy o pozycję najsilniejszego gracza w komercyjnym umieszczaniu satelitów w przestrzeni kosmicznej. Dziesiątki zakrojonych na miliony odbiorców programów socjalnych, megaprojektów infrastrukturalnych i projektów wsparcia rodzimego przemysłu.

Ale jest też ta druga strona monety: wciąż olbrzymie ubóstwo – tysiące ludzi, którzy wciąż każdego ranka budzą się na chodnikach gigantycznych indyjskich metropolii; wsie, które niewiele zmieniły się od setek lat; plątaniny slumsów na przedmieściach; odcięte od świata wioski w odległych regionach kraju; rolnicy popełniający samobójstwa, bo fale upałów wypaliły większość plonów. Przy czym kilka tygodni temu analitycy SBI Researchers ogłosili, że w ciągu ostatniej dekady (z okładem) sfera ubóstwa w Indiach znacznie się skurczyła: dziś obejmuje średnio dla całego subkontynentu 4,5 do 5 proc. społeczeństwa. Największy skok miał się zresztą dokonać na wsi: o ile w latach 2011–2012 w skrajnej biedzie żyło tam 25,7 proc. populacji, o tyle dziś jest to 7,2 proc.

Czytaj więcej

Wskaźnik Bogactwa Narodów 2024. Miejsce Polski bez zmian

Można ucinać dyskusję o tych skrajnościach banałem, że Indie są krajem kontrastów. Albo przypominać, że Narendra Modi i jego prawicowa Bharatiya Janata Party, czyli Indyjska Partia Ludowa, to populiści pierwszej wody, łączący agresywną nacjonalistyczno-religijną retorykę z programami socjalnymi, by zapewnić sobie głosy wyborców (a właśnie trwają w Indiach, rozpisane na kilka tygodni, wybory, w których BJP walczy o trzecią kadencję u władzy). Ale też trudno zaprzeczyć, że subkontynent przechodzi dziś gwałtowne zmiany, trochę na wzór tych, jakie zaszły w Turcji pod rządami Recepa Tayyipa Erdogana. Tyle że to, co wyszło w kraju liczącym kilkadziesiąt milionów mieszkańców, może mieć zupełnie inny przebieg w kraju liczącym ich niemal półtora miliarda.

Indie ruszają do wyścigu. Pięć, trzy, jeden, start

Po raz pierwszy Narendra Modi zadeklarował dołączenie Indii do grona krajów rozwiniętych dwa lata temu, w 75. rocznicę uzyskania przez państwo niepodległości. Od tego momentu sprawa zaczęła obrastać swoistą legendą. Szef MSW w jego gabinecie Amit Shah w trakcie kampanii przed obecnymi wyborami podbijał już stawkę. – Do 2047 roku Indie będą najbardziej rozwiniętym krajem świata – cytuje go indyjska stacja NDTV w relacji z jednego z przedwyborczych spotkań. – Przez ostatnie dziesięć lat położył fundamenty pod ten rozwój. Celem rządu Modiego jest rozwój kraju, podczas gdy sojusz opozycji ma zamiar tylko zbudować kariery dzieciom swoich przywódców – perorował minister.

Niewątpliwie statystyki przemawiają na korzyść szefa rządu i jego ekipy. Gdy dekadę temu nacjonaliści w spektakularnej kampanii wyborczej odebrali władzę Indyjskiemu Kongresowi Narodowemu – rządzącemu subkontynentem przez większą część tych kilku dekad po uzyskaniu niepodległości – w ich ręce trafił kraj o kulejącej gospodarce, dziurawych finansach publicznych, darzony przez inwestorów sporą nieufnością, choć też zaczynający słynąć ze zdolnego podrabiania leków czy coraz śmielej wkraczających na rynek nowych technologii specjalistów IT, którzy w miastach takich jak Bangalore czy Hyderabad tworzyli usługowe huby IT.

„Dziesięć lat później indyjski wzrost gospodarczy przebija inne duże gospodarki świata, banki są silne, a rządowe finanse stabilne pomimo bolesnej pandemii” – podkreśla biznesowy korespondent BBC w Mumbaju Nikhil Inamdar. „W ubiegłym roku Indie odebrały Wielkiej Brytanii piątą pozycję na liście największych gospodarek, a zgodnie z prognozami analityków Morgan Stanley, są na dobrej drodze, by zrobić to samo z Japonią oraz Niemcami i zająć trzecią pozycję do 2027 r.” – dorzuca. Co roku gabinet Modiego przeznacza średnio 100 mld dolarów na budowę „wielkiej infrastruktury”: autostrad, portów, lotnisk, sieci metra w kolejnych metropoliach. Na ich obrzeżach prywatni deweloperzy stawiają imponujące osiedla kilkudziesięciopiętrowych wieżowców. Nowe Indie są w budowie.

Czytaj więcej

OECD: lekka poprawa prognozy dla Europy i świata

Ten impet można odczuć w rozmowach z ludźmi związanymi z indyjskim biznesem. – Mamy 15 tys. absolwentów studiów MBA, którzy znaleźli pracę w ponad 60 krajach świata. Ponad sześciuset z nich założyło prosperujące firmy – wyliczał rektor Indian School of Business w Hyderabadzie podczas marcowego spotkania z dziennikarzami z Europy. – Jesteśmy na pierwszym miejscu wśród indyjskich uczelni biznesowych, na szóstym w Azji, w pierwszej czterdziestce na świecie – punktował. Nie inaczej było w firmach Skyroot Aerospace czy Bharat Biotech, których szefowie nie ukrywali, że w ostatnich latach – również przy wsparciu rządowym – ich biznes przeskalował się na działanie globalne i, generalnie, złapał wiatr w żagle.

Takie historie przyczyniają się do tworzenia narracji o „modinomice”, rzekomej filozofii zarządzania gospodarką premiera Modiego. Przy czym trudno tu mówić o jakiejś spójnej doktrynie, w której można by szukać odpowiedzi na pojawiające się wyzwania czy choćby – pytania. Niewątpliwie Modi utrzymuje bliskie – według swoich adwersarzy, zbyt bliskie – relacje z biznesem i toruje mu drogę. Dodatkowo, olbrzymie znaczenie ma dla niego wskaźnik dochodu per capita: jego współpracownicy lubią te wykresy, które pokazują, że przeciętnemu Indusowi zostaje w portfelu więcej pieniędzy – choć krytycy premiera argumentują, że te przyrosty bardziej odzwierciedlają rosnące fortuny grupki miliarderów niż dochody przeciętnego zjadacza ryżu.

Co nie szkodzi już od dekad budować legendy Narendry Modiego jako ekonomicznego geniusza. Termin „modinomika” pojawił się jeszcze w czasach, gdy zarządzał on stanem Gudźarat – niegdyś kolebką ruchu Gandhiego, później bastionem nacjonalizmu, swego czasu jednym z biedniejszych na subkontynencie. Doskonałe wyniki stanu w pierwszej dekadzie bieżącego stulecia, zwykle przebijające indyjską średnią, przekonywały, że jest on menedżerem pierwszej klasy: przy czym „model” opierał się tu na osobistych przymiotach Modiego, efektywności, twardości, nieprzekupności. Ekonomiści odpierali te argumenty, przypominając, że Gudźarat rozwijał się szybciej od reszty kraju już w latach 80. i 90., a na dodatek nie był do 2014 r. jedynym stanem, który przebijał krajową średnią, tymczasem nikt nie mówił o „modelu Maharsztry” czy „modelu Haryany”.

Niewątpliwie jednak ulubiony wskaźnik Modiego – dochodu per capita – zaczął wyraźnie rosnąć za czasu jego rządów. W 2014 r., gdy wygrywał on wybory po raz pierwszy, wynosił 5130 dol. Do końca pierwszej kadencji urósł do 6830 dol., z czego największy skok odnotowano w 2018 r. Wzrost załamał się w pandemicznym 2020 r. (6430 dol.), ale już rok później spadek odrobiono z nawiązką (7220 dol.). W 2022 r. było to już o tysiąc dolarów „na głowę” więcej (8230 dol.). W prognozach na 2023 rok mowa była już o przebiciu progu 10 tys. dolarów.

Meandry statystyk

Tyle że indyjskim statystykom coraz trudniej wierzyć. „Wkrótce po uzyskaniu niepodległości, rząd Indii postanowił rozwijać się na bazie kolejnych planów pięcioletnich” – wspominał dwa lata temu szacowny „The Economist”. „Strategia, choć nikomu nie doradzamy, wymagała jednak stworzenia skrupulatnego aparatu zbierania danych. W 1950 r. PC Mahalanobis, latarnik indyjskiej sztuki statystyki, opracował badanie National Sample Survey, które rozesłano do najdalszych zakątków kraju, by zebrać dane nawet od niepiśmiennych mieszkańców. Złożoność i skala badania przekraczały granice niemożliwego, jak podsumował jeden z amerykańskich badaczy” – wspomina brytyjski magazyn. I tak miało być przez kilka kolejnych dekad.

Tyle że to już przeszłość. „W niektórych przypadkach dane po prostu nie są zbierane. W innych bywają dziwne, niereprezentatywne, nieaktualne, albo zwyczajnie nieadekwatne. Bilans pandemii to najlepszy przykład: oficjalnie Covid-19 kosztował Indie ponad pół miliona zgonów. Zbierane przez nas dane dowodzą, że było to znacznie więcej: od 2 do 9,4 mln” – punktuje tygodnik. Z kolei ekonomista indyjskiego pochodzenia z Princeton, Ashoka Mody, porównuje rzekome dochody z wydatkami, wskazując na przykładowym okresie II kwartału ubiegłego roku, że gdy dochód wzrósł wówczas o 7,8 proc., to wydatki zaledwie o 1,4 proc., co uznaje za nieprawdopodobne. Wytyka też, że nawet w oficjalnym przekazie pojawiają się tajemnicze wzmianki o „rozbieżnościach”, a historia indyjskiego sukcesu to „fake story”. Indyjski portal Devex, zbierający m.in. artykuły opiniowe ekspertów z sektora NGO, pod koniec kwietnia przypomniał o sprawie, podkreślając, że w wielu obszarach dane nie są zbierane, a w ostatnich miesiącach szefowie części państwowych instytucji zajmujących się tworzeniem statystyk rzucali papierami w proteście.

Najwyraźniej władza to przede wszystkim kontrola statystyk. Co jest szczególnie ważne w sytuacji, gdy z ust rządzących padają obietnice takie jak ta, że do 2024 r. każde gospodarstwo w Indiach będzie miało dostęp do ujęcia czystej, bieżącej wody. Albo że każdy Indus będzie miał – dzięki technologiom cyfrowym – konto bankowe. Digitalizacja płatności zresztą rzeczywiście dokonała się na olbrzymią skalę, a im młodszy użytkownik aplikacji finansowych, tym rzadziej używa gotówki – co zresztą przekłada się na zmniejszanie skali zjawiska korupcji oraz pewne oszczędności administracyjne. Paradoksalnie, spora grupa młodych wyborców jednocześnie zdaje sobie sprawę, że rząd wyolbrzymia swoje osiągnięcia – ale i tak z badań prowadzonych kilka miesięcy temu wynika, że młodzi raczej zagłosują na Modiego. Success story modinomiki jest dla nich bardziej przekonujące niż pomstowania opozycji na łamanie praw człowieka, naruszanie demokratycznych schematów czy antagonizowanie licznych niehinduskich społeczności subkontynentu.

Statystyki doskonale pasują do wieców. – 600 mln ludzi dostaje 5 kilo darmowego ziarna od rządu Modiego, 130 mln podłączono do kanalizacji, 120 mln może korzystać z LPG, 30 mln ma gdzie mieszkać, a 600 mln otrzymało dostęp do służby zdrowia – wyliczał wspomniany wyżej minister Shah. Przy czym za sukcesy walczącego o reelekcję gabinetu szef indyjskiego MSW uznał też wprowadzenie schematu emerytalnego dla służb mundurowych, przywrócenie bezpieczeństwa (od dłuższego czasu na subkontynencie nie doszło do spektakularnych zamachów terrorystycznych, choć środki bezpieczeństwa – od rozstawionych w Delhi barier po bramki wykrywające metal w sklepach spożywczych – wydają się wszechobecne) czy zniesienie autonomii regionu Dżammu i Kaszmir.

Indie idą chińską ścieżką

Drugim dnem success story są dziś np. drobni przedsiębiorcy – niegdyś fundament gospodarki. Te wszystkie małe warsztaty i sklepiki, które z niejakim trudem próbują przestawić się na cyfrowy pieniądz, muszą szukać alternatyw dla niegdysiejszych sposobów sprzedawania na, powiedzielibyśmy, zeszyt – albo barterowych wymian towaru czy usług. Choć budowlana gorączka nieco ułatwiła życie robotnikom, to odsetek bezrobotnej młodzieży z wykształceniem średnim i wyższym urósł z 54,2 proc. w 2000 r. do 65,7 proc. w 2022 r. Realne płace – pomimo statystycznego wzrostu dochodów – niewiele się w ciągu dekady zmieniły. Poziom wzrostu prywatnej konsumpcji jest dziś najniższy od 20 lat.

Analitycy porównują zatem dzisiejsze Indie do Chin sprzed niespełna dwóch dekad: co oznacza gwałtowną modernizację państwa oraz zagraniczną ekspansję biznesu. Zarazem jednak istotny element chińskiego rozwoju ostatnich lat – a więc zbudowanie silnej konsumpcji wewnętrznej, która stanowiłaby alternatywę dla eksportu – wydaje się być bardzo odległy. Ponadto agresywnie nacjonalistyczna i ksenofobiczna retoryka rządu pod adresem indyjskich mniejszości religijnych i narodowych, zniesienie autonomii Kaszmiru czy kampania antysikhijska przyczyniły się do wzrostu napięć i renesansu separatyzmów. W dłuższej perspektywie to, co jest esencją rządów Modiego, może się zatem obrócić przeciwko niemu i indyjskiej gospodarce. – Zestarzejemy się, zanim się wzbogacimy – kwituje opowieść o sukcesach modinomiki jeden z byłych szefów tamtejszego banku centralnego, dr Raghuram Rajan.

Uczelnie biznesowe na poziomie Ligi Bluszczowej. Buzujące środowisko start-upów, z którego wyrosło do tej pory 113 jednorożców – „na papierze” wartych 350 mld dolarów. Najbogatsi Indusi – ci uwzględnieni na liście „Forbesa” – zgromadzili majątek rzędu 954 mld dolarów, i jest to 41 proc. więcej niż zaledwie rok wcześniej. Państwowy program kosmiczny, który zdołał wysłać misję na Księżyc, i prywatny – który walczy o pozycję najsilniejszego gracza w komercyjnym umieszczaniu satelitów w przestrzeni kosmicznej. Dziesiątki zakrojonych na miliony odbiorców programów socjalnych, megaprojektów infrastrukturalnych i projektów wsparcia rodzimego przemysłu.

Pozostało 95% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
Elisabetta Falcetti: Nowa strategia EBOiR-u dla Polski tuż-tuż
Gospodarka
Alexander von zur Muehlen, Deutsche Bank: Europa potrzebuje głębszej integracji, żeby konkurować o kapitał
Gospodarka
Polska zmniejszyła dystans do Niemiec. Ile w tym zasługi UE? Jest analiza EBOR
Gospodarka
Donald Trump zdradził, co chce zrobić z imigrantami w USA
Gospodarka
Wojna nakręca korupcję w Rosji. Wiemy, ile wynosi najpopularniejsza łapówka